Turniej na Dworze Konrada Mazowieckiego A.D. 2015

Po wielu perypetiach związanych ze zmieniającym się zarządem zamku w Czersku Misza ogłosił wreszcie, że VII Turniej na Dworze Konrada Mazowieckiego i tak się odbędzie. Padło na weekend 15-17 maja. W środę przed wyjazdem część ekipy - to jest Drzewiak, Długi, Seba Sygacz i niżej podpisany - stawiła się w Kaniach, by pod okiem Cesarzowej Niny załadować Iveco. Przy okazji udało się zwerbować znanego co poniektórym Kuraka, który wprawdzie nie ma nic wspólnego z rekonstrukcją, ale na hasło „Kwadrans roboty z piwkiem w ręku" ochoczo wtaszczył do samochodu trybunę, namioty, gary i szereg innych przedmiotów, niezbędnych do kultywowania pamięci naszych przodków.

Gdy w czwartek przed południem wraz ze Schabem i Sebą dojechaliśmy na miejsce, okazało się że nie byliśmy pierwsi. Na samym środku przerzedzonego nieco sadu stał ponuro namiot Spida. Sam Spid ponury nie był - jak się okazało, w lokalnym sklepie przypadkiem potknął się o skrzynkę przecenionej Łomży. Wspólnymi siłami udało nam się rozstawić trybunę i wszystkie namioty jakie mieliśmy. Na nasze nieszczęście Seba okazał się tytanem pracy tak wielkim, że aż wzbudzającym wyrzuty sumienia u biernie obserwujących. Gdy w trakcie rozstawiania ujawniły się rażące wady konstrukcyjne Czarnej Perły, pozostał on głuchy nawet na ostateczny argument, brzmiący: „Nigdy nie stała lepiej!". Trzeba było podkopywać. Reszta dnia upłynęła nam na drobnych pracach obozowych, które swobodnie można pominąć milczeniem. Na uwagę zasługuje natomiast wieczór zapoznawczy - smocze ognisko obsiedli zjeżdżający się powoli rekonstruktorzy, pragnący pokazać się wszystkim od jak najlepszej strony. Fatalnym zbiegiem okoliczności, najlepszą stroną każdego z nich były domowe alkohole. Pod wpływem impulsu Antoni ogłosił nabór do nowego projektu mającego na celu odtworzenie kultury czokowników w oparciu o tajemniczy „pierwiastek Nesquika" (dotarcie do tych źródeł kosztowało Antka wiele pracy i do dziś nie chce powiedzieć nic więcej na ten temat). Gwoździem programu miał być cover znanego utworu Sandu Ciorby w wykonaniu pocztu Miszy. Niestety, zarejestrowane przez kolegę Amora nagranie bezlitośnie rozwiało nazajutrz naszą satysfakcję z występu - tańczące na pierwszym planie półnagie dziewczyny okazały się jedynie wytworami naszych umysłów, zaś cała choreografia należała do pięciu wąsatych facetów bez koszulek podskakujących w dziwnych konwulsjach oraz Kasi Węgier, która sprytnie stanęła poza kadrem.

Piątek zapowiadał się równie pracowicie. Część załogi ruszyła na rajd po okolicznych hurtowniach w poszukiwaniu jedzenia, pozostali - w tym także ja - zabrali się za wykańczanie trybuny. Gdy koło południa zaczęło się wielkie rozdzielanie jedzenia pomiędzy poszczególne hufce, przypadł mi zaszczyt wykopania lodówki. Wielki był mój zawód, kiedy z obozu nadszedł znajomy Spida, niejaki Bartek, który ogłosił że był w harcerstwie, świetnie kopie lodówki, chciałby być w Smoczej a w ogóle to przyniósł piwo. Wyglądało to jak początek pięknej przyjaźni. Tym samym, z ciekawszych zadań pozostało nam już jedynie wywieszenie chorągwi na zamkowej wieży, do czego Seba S. oprócz mnie zwerbował także Antka oraz Czaję wraz z Adasiem. Wszystko szło elegancko aż do momentu w którym Seba oznajmił nam, że dwie osoby muszą wejść na mur, wychylić się i przywiązać chorągiew, i że potrzebuje jednego ochotnika. Na chwilę zapadła krępująca cisza; nie mieliśmy słomek które moglibyśmy losować ani nic w tym stylu, i już, już czekałem aż padnie pytanie o najmłodszego stopniem - gdy nagle Antek ogłosił że ma dosyć tego padołu i bardzo chętnie zwiesi się z muru. Scena była urocza - przepiękne tereny otaczające czerski zamek, łopocząca chorągiew, cztery nogi wystające nad krawędzią muru i okrzyki: „Nie trzymaj mnie! Dam radę! Puść!". Święte grono czuwało jednak nad naszymi kaskaderami (nie bez znaczenia były zapewne modlitwy turystów obserwujących zajście z dołu) i w komplecie dotarliśmy do ogniska. Wieczorny rajd po obozach sprzyjał dobrym interesom - Misza zamówił u Piotrka Bieńkowskiego dwanaście rytualnych, wybijanych brązowym młotkiem pośród stepów przy świetle pełnego księżyca tatuaży, przedstawiających heraldycznego smoka z wypisanym na szarfie zawołaniem: aumbaumbaumbaie (chętnych prosimy o pilny kontakt, tatuaże rozchodzą się jak świeże bułeczki i zostało raptem parę sztuk).

W sobotę rano Cesarzowa ustanowiła rekonstrukcyjny dedlajn - przed południem każdy miał być przebrany, a wszystkie plastiki miały zniknąć. Gdy wszyscy wystroili się w co tylko mogli, ruszyliśmy na uroczyste rozpoczęcie turnieju. Do pokazu bojowego stanęli: Sebastian Lubański z Zakonu Krzyżackiego, rycerz Dawid herbu Zapaśnik, oraz przybysze ze Wschodu: Borys Samowyzwaniec, znany pod pseudonimem Jan Gradoń oraz Damian. Zmagania przebiegały raczej monotonnie - rycerze do znudzenia trafiali w pierścienie i kapusty - i tylko spektakularna gleba Seby Lubańskiego pomogła wyłonić zwycięzcę. Komentarz Miszy nieustannie zjeżdżał na nieco drażliwy temat, jakim były bujne wąsy niżej podpisanego, co spotkało się z ogólną aprobatą publiczności. Największą popularność zdobył jednak Długi, który na czas pokazu wcielił się w rolę wiejskiego głupka. Jeszcze długo po zakończeniu występów, pod miejscowym sklepem turyści pozdrawiali Tomasza. Równie sprawnie, choć bez upadków i skandali, przebiegł pokaz grupy łuczniczej, a więc ciężko rannej Kasi Czarneckiej, Dawida - który porzucił dawne barwy - Damiana oraz groźnego Sado Beja, pieszczotliwie zwanego Antkiem.

Gwoździem sobotniego programu była wieczorna hulanka (słowo „uczta" zostało objęte ścisłą cenzurą) w sadzie, zorganizowana przez Izę oraz Krysiaka. Zabawa została na moment przerwana telefonem od właściciela jednego ze stojących na zamku kramów - ponoć czworo przedstawicieli lokalnej trudnej młodzieży wyładowywało emocje pośród nieczynnych stoisk. Oburzenie przy stole było wielkie - do obrony kramów zgłosiło się blisko dwudziestu chętnych, w tym także dziewczyny. Niestety, na zamku okazało się że maszerowaliśmy na darmo, bo tubylcy zwalczyli już cały system jak mieli tej nocy zwalczyć i zwyczajnie sobie poszli. Propozycje, by w takim układzie chociaż trochę pobić się między sobą zostały szybko zawetowane.

W niedzielę niespodziewanie dużym zainteresowaniem cieszył się Bieg Dam; malkontenci dopatrują się tu roli nagrody, a mianowicie pięknego diademu. Mimo sporych nacisków, nie udało się przemycić żadnej konkurencji związanej z mokrymi giezłami, dlatego damy pozostały przy bieganiu z jajkiem na łyżce, obieraniu jabłek, zaplataniu warkoczy czy budzeniu rycerza (Jarek w tej roli spał bardzo autentycznie). Pokazy konne przebiegły bez rewolucji w stosunku do dnia poprzedniego, poza dwoma debiutującymi łuczniczkami - Magdą Sygacz oraz Kają. Nim skończyły się wszystkie pokazy, większość grup była już przebrana i gotowa do wyjazdu, a na noc została nas dosłownie garstka.

 

 

Oblężenie Tykocina 2016
Oblężenie Tykocina 2016
Oblężenie Tykocina 2016
Oblężenie Tykocina 2016
Wykonanie h15.pl